wtorek, 31 grudnia 2013

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!

Wysyłamy w przepastne czeluście internetu gorące noworoczne życzenia wszystkim blogującym mamom i ich maluszkom, oraz wszystkim innym, którzy do nas czasem zaglądają.


niedziela, 29 grudnia 2013

5 rzeczy, które zrobię, chociaż urodziłam dziecko

Przyznaję, że trochę mnie ruszył post Matuli. Mimo, że miałam nie traktować go całkiem serio. I nie chodzi o samą listę, ale ogólny wydźwięk. Buntuję się:). Po prostu nie jestem w stanie zgodzić się ze stwierdzeniem, że macierzyństwo zamyka jakiekolwiek furtki. Owszem, wywraca życie do góry nogami. Owszem, jest źródłem całej masy nowych obowiązków. Ale jeżeli coś/ktoś zamyka przed nami jakieś furtki, to tylko my same. I właśnie dlatego:

1. Będę chodzić na bilard 

Imprezowanie zdecydowanie mnie nie bawi. Już się wyszalałam, poza tym chyba nie jestem osobą specjalnie towarzyską. No ale chyba każdy musi mieć jakieś rozrywki. Takie niedomowe i wiążące się z niezobowiązującymi spotkaniami z niedomowymi ludźmi. Tak po prostu, dla zdrowia psychicznego. Przed ciążą chodziłam regularnie i nie mam zamiaru z tego rezygnować. Lusia wczoraj zaliczyła pierwszą wizytę w klubie, który jak na życzenie przenieśli nam właśnie z drugiego końca miasta pod sam dom:). Może nawet czasem pójdę na jakiś mały turniej dla dzieci, żeby odpaść w drugiej rundzie z jakimś świetnie zapowiadającym się pięciolatkiem. A co:).

 2. Pojadę za granicę

Nie byłam tak naprawdę zagranico nigdy (byłam na pamiętnym meczu Polska - Ekwador, ale to się chyba nie liczy).  I nie jest mi z tego powodu przykro, mimo że jest na świecie milion miejsc, które chciałabym zobaczyć. Nie jest mi przykro, bo to nie jest rzecz, która leży poza zasięgiem moich możliwości. Myślę o tym jako o kolejnej fajnej rzeczy, która mnie w życiu czeka, a której jeszcze nie robiłam. Lusia jest jeszcze malutka i jeszcze na jakiś czas dalekie wycieczki musimy odłożyć, ale co się odwlecze, to nie uciecze.

3. Zrobię doktorat

Przyznaję, rumieniąc się okrutnie ze wstydu, że przez całą ciążę nie zrobiłam NIC w tym kierunku. Trochę to było spowodowane ciążą, a trochę poczułam niemoc z powodu nie całkiem obiektywnych trudności, jakie napotkałam po drodze. No ale nie będę płakać. Zakasuję rękawy i biorę się do roboty.

4. Napiszę książkę

Przyznaję, że ten punkt znalazł się tu trochę z powodu mojej wrodzonej przekory. Ale niech tam. Już dawno przestałam marzyć o napisaniu powieści, ale właściwie dlaczego nie miałabym stworzyć jakiejś spójnej, popularnonaukowej pozycji dla mniejszych, albo większych dzieciaków? Artykułów dla młodzieży w tym duchu popełniłam już całkiem sporo i z niektórych jestem nawet zadowolona. Mam w głowie jeszcze całą masę pomysłów. Nic tylko siąść i pisać.

5. Zdobędę mistrzostwo (Polski? Europy? Świata?) ;)

Niech będzie i za 20 lat (bo później to już będę chyba mniej sprawna intelektualnie) ;). Co prawda późno zaczęłam grać, ale uważam, że mam do tego talent i mam zamiar ciężko pracować. Mam nadzieję, że żadna z was w to nie wątpi :P.

wtorek, 24 grudnia 2013

Karpatka przeciw wykluczeniom;)

Po odstawieniu wszystkich produktów okołomlecznych brzuszek Lusi funkcjonuje całkiem przyzwoicie. Skończyło się wieczorne płakanie i związane z nim potworne uczucie bezradności. Radzę sobie całkiem nieźle. Sery i mleko zastąpiłam kozimi, które są całkiem w porządku, poza tym, że wywołują bardzo wyraźną wizję bankructwa. Jajka na szczęście mała znosi dobrze, więc sprawa wydaje się nie być związana z alergią, a jedynie niedojrzałością układu trawiennego. Mam przynajmniej taką nadzieję. Inne rzeczy powoli zaczynam znów jeść, bo skoro znalazłam już winowajcę, to nie będę umartwiać się niepotrzebnie. Niemniej jednak takie rzeczy jak cebulę, czosnek czy kapustę jeszcze długo będę omijała szerokim łukiem. Święta przy takich ograniczeniach jawiły mi się dość smętnie. Nawet przez kawałek jednego dnia chodziłam zła jak osa, bo poczułam się wykluczona ze świątecznych przygotowań (samowykluczona, bo stwierdziłam, że nie będę przygotowywać potraw, których potem nie będę jeść). Ale przecież nie jest tak źle. Co prawda niektórych potraw nie spróbuję (jak bigos czy groch z kapustą), ale jest całkiem sporo, takich które mogę jeść spokojnie, albo które wymagają tylko drobnych modyfikacji. Nieśmiertelna ryba po grecku powinna sobie całkiem dobrze dać radę bez cebuli. A karp, pod wszystkimi świątecznymi postaciami, czy pieczony amur nie wymagają poprawek. Jeżeli chodzi o ciasta, to sernika co prawda nie spróbuję, za to będę miała babkę, keks i nawet karpatkę - prawie taką samą, jaką pamiętam z najmłodszych lat, tylko na kozim mleku.



 

 

Ps. Uciekając od wigilijnego stołu, który na szczęście został już uprzątnięty życzymy wszystkim, którzy nas czasem czytają wesołych Świąt.

piątek, 13 grudnia 2013

Kolki

W swojej naiwności wierzyłam, że skoro przy pierwszym dziecku mnie to ominęło, to następne również nie będzie miało tego problemu. Ale nie ma tak lekko. Już około drugiego tygodnia Luśka zaczęła mieć bardzo trudne wieczory, z powodu bólów brzuszka. A od paru dni sytuacja, z mniejszym nasileniem, powtarza się w nocy. Na szczęście ona jakaś taka nie za głośno i nie za dużo płacząca jest i gardło jej do tego nie boli od krzyku, ale ciężko patrzeć jak się męczy. Nie wiem już co mam robić. Przestałam podawać jej witaminę K, bo podobno czasem dzieci źle ją tolerują, wykluczyłam z diety już tyle rzeczy, że jak wykluczę coś jeszcze, to umrę z głodu, masuję ten brzuszek, ogrzewam, a kolki jak były tak są. Czuję się bezradna. I wcale mnie nie pociesza fakt, że niektóre dzieci po prostu tak mają. Macie jakieś sprawdzone sposoby na radzenie sobie z kolkami?

Łucja dzisiaj ma imieniny, a jutro mija jej pierwszy miesiąc po tej stronie brzuszka. Będziemy świętować tuląc się mocno i smyrając ulubioną żyrafę po nosie (o dziwo ma już ulubioną żyrafę). Ewentualnie próbując pożreć myszę doświadczalną, którą Lusia podstępem wycyganiła od mojej siostry (została uszyta docelowo dla innego maluszka, ale sami powiedzcie, czy to jest mysza dla chłopca?). Mysza, o dziwo jest zauważalna dla Lusi, mimo mało wyrazistych kolorów. I grzechocze:).


piątek, 6 grudnia 2013

Tor przeszkód

Kiedy kupowaliśmy mieszkanie pomyślałam prawie o wszystkim, nie wzięłam jednak pod uwagę jednej bardzo istotnej kwestii. Zupełnie nie pomyślałam, że kiedyś będę musiała spacerować z wózkiem po tych wąskich, dziurawych chodnikach wiecznie zastawionych samochodami. Co więcej, zupełnie nie wzięłam tej okoliczności pod uwagę również przy kupowaniu wózka! Gdybym pomyślała, przekopałabym cały internet w poszukiwaniu jednośladowej (żeby się mieściła na tym co zostaje z chodnika po zaparkowaniu nań sznurka samochodów), supersterownej (żeby łatwo było robić slalom między dziurami i autami) bryki terenowej (bo i tak ostatecznie przychodzi mi poruszać się po trawnikach). Wózek który kupiłam jest co prawda jak terenówka, ale ze sterownością już gorzej. No i ni cholery nie mieści się na tym kawałku chodnika, który szanowni kierowcy raczą dla nas zostawiać (gorące pozdrowienia dla tego, kto wpadł wreszcie na pomysł, żeby ustawić na kluczowej dla mnie uliczce znak zakazu postoju, muszę jednak donieść z ubolewaniem, że dokładnie wszyscy mają go w głębokim poważaniu).
   Szłam sobie, nie dalej jak wczoraj, na spacer z Łucją, pokonałam wszystkie newralgiczne punkty (tak mi się przynajmniej zdawało) na drodze z mojego osiedla do bardziej spacerowych miejsc, aż nagle wyrasta przed nami śliczne, srebrne, wypucowane autko marki, której nie przytoczę zaparkowane dokładnie na środku chodnika (nie, żeby nie było obok wolnych miejsc parkingowych). Zaklęłabym szpetnie w głos, bo to nie jest nic przyjemnego pomykać środkiem dość ruchliwej i całkiem wąskiej ulicy pchając przed sobą wózek, ale powstrzymałam się, bo obok akurat przebiegał kilkuletni chłopczyk, a za nim dziarskim krokiem kroczyła na niebotycznych szpilkach mamusia. Muszę przyznać, że się trochę zdziwiłam, kiedy zobaczyłam jak wsiadają właśnie do rzeczonego auta. Aż miałam ochotę zapukać w szybę i zapytać ślicznej pani, jakim wózkiem się poruszała te 3-4 lata temu, że jej tak zaparkowane auta nie przeszkadzały. Sama chętnie taki kupię.