sobota, 31 sierpnia 2013

Wielkie sprzątanie

   Ostatni weekend wakacji nas zaskoczył :). Jak zwykle zakupy i sprzątanie zostawiłam na ostatnią chwilę. Dziś wreszcie wzięliśmy się za odgracanie pokoju młodego. Sprzątamy (wywalamy sterty śmieci) od rana, a koniec nawet nie majaczy jeszcze na horyzoncie.
   Jestem strasznie podekscytowana. Mój mały synek idzie już do gimnazjum. Udało mu się dostać do tego, które uznałam za najbardziej odpowiednie, a mnie się udało go przekonać, że nie musi iść tam, gdzie wszyscy jego kumple. Szkoła jest fajna. Nieduża, z dużym naciskiem na języki. Młody będzie się uczył włoskiego (a ja razem z nim:)).
   Jak ten czas leci... Nie mogę uwierzyć, że mój mały chłopczyk nagle przerósł mnie o pół głowy.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Inny świat

Muszę się do czegoś przyznać. Zanim założyłam lusiowego bloga praktycznie nie miałam pojęcia, że blogosfera to jest jakieś osobne miejsce na ziemi. Że ma swoich mieszkańców, swoje prawa i swój specyficzny klimat, który mogą wytrzymać chyba tylko najodporniejsi. Naiwnie myślałam, że blog to miejsce, w którym można coś napisać, pokazać, podzielić się czymś z większym gronem odbiorców. I tyle. Odwiedzałam tylko Limonkę (i nie wiem dlaczego akurat tu zawsze robiłam wyjątek;)) i blogi kulinarne (w poszukiwaniu inspiracji). I żyłam sobie w "prawdziwym" świecie, zupełnie nieświadoma, że gdzieś całkiem blisko, za następnym linkiem na głównej stronie onetu (czy czegoś takiego) czai się inny świat. Świat, w którym zwyczajne rzeczy urastają do rangi ogromnych problemów, w którym każdy z kimś albo czymś walczy. W którym to, czy karmię piersią i czy daję dziecku smoczka to nie są już normalne wybory, których mogę dokonać i dokonuję codziennie setki, jako rodzic.  To są wielkie manifestacje. Tylko czego? I po co? Jak to jest, że nagle niczego nie rozumiem?

Może mi się tylko wydaje. Może zjawiska marginalne wydają mi się powszechne, bo z jakiegoś powodu z całego nawału postów, które właśnie powstają, trafiłam akurat na jakieś większe skupisko takich. Może tu jest całkiem normalnie? A sprawy takie, jak karmienie piersią w miejscach publicznych to nie jest żaden problem wymagający akcji społecznych i ludzie tak naprawdę rozumieją (w większości), że dziecko czasem potrzebuje zjeść, a mama czasem potrzebuje wyjść z domu, a mamy tak naprawdę potrafią (w większości) wykazać się takim samym zrozumieniem dla ludzi postronnych i nie robią tego ostentacyjnie? A te wszystkie skrajne zachowania to są jednak tylko WYJĄTKI?

środa, 28 sierpnia 2013

Jakie to szczęście...

Wróciłam wczoraj zupełnie wykończona. Nie było mi dane wyspać się, bo jak głupia poumawiałam się na dziś od rana, a z takich błahych powodów, jak prozaiczne zmęczenie nie będę przecież przekładać umówionych spotkań. Potem jeszcze spotkanie z promotorem. Myślałam, że sobie chociaż po południu odpocznę. Plan był taki, że zjem obiad z przyjaciółmi w miłej knajpce i pójdę do kina na najnowszy film Allena. Ledwo jednak zdążyłam zamoczyć łyżkę w zupie zadzwonił telefon, a jego dzwonek brzmiał tym razem wyjątkowo złowrogo. Dzwonił mój rodzony ojciec i, jak gdyby nigdy nic, oznajmił, że dzwonił do niego mój rodzony syn (numer do babci, to jedyny, który pamięta, a akurat przypadkiem nie zabrał ze sobą telefonu) i mówił, że właśnie jedzie z mamą kolegi do szpitala, bo się z rzeczonym kolegą zderzyli (?!) na rowerach i nie może ruszać ręką. W tempie gwarantującym wrzody żołądka dokończyłam obiad i pojechałam na ratunek. Na szczęście nie stało się nic groźnego. Nawet nic sobie nie zwichnął, tylko się trochę obtłukł. Siedząc kolejną godzinę w szpitalnej poczekalni myślałam sobie, że pociąg nie jest wcale taki zły. Ma całkiem wygodne siedzenia, możliwość otworzenia okna i takie ładne, uspokajające widoczki do oglądania za szybą. No i jest planowany, w związku z czym torebka w pociągu jest pełna odpowiedniej prasy i książek. I jeszcze sobie myślałam, że strasznie jestem wyrodną matką, że puszczam moje prawie czternastoletnie dziecko tak samopas  na cały dzień do kolegi, żeby sobie pójść do kina. A najbardziej, to myślałam:  

JAKIE TO SZCZĘŚCIE, ŻE LUSIA BĘDZIE DZIEWCZYNKĄ!!!!

środa, 21 sierpnia 2013

Gramy:)

Jutro jedziemy z Lusią i Tatusiem do stolicy, ale nie protestować ani głosować w referendum, a grać w karty :). Trzymajcie kciuki. Do wtorku (prawdopodobnie) będziemy zupełnie odcięte od sieci, co pewnie dobrze nam zrobi, bo czuję że głupieję nie tylko przez ciążę, ale też przez bezmyślne siedzenie przed monitorem. Choć czuję się jeszcze na tyle dobrze, że pięciogodzinna podróż pociągiem mi niestraszna, to na wszelki wypadek wyjeżdżamy dzień wcześniej, żeby mieć czas odpocząć. Miłego weekendu dziewuszki.


wtorek, 20 sierpnia 2013

Kontrola

Byłyśmy dziś z Luśką na wizycie kontrolnej. Moje maleństwo jeszcze się nie odwróciło. Jeszcze się nie zaczynam niepokoić, bo dwudziesty piąty tydzień to całkiem wcześnie. Poza tym wszystko ok. Dostałam skierowanie na krzywą cukrową, chociaż próbowałam przekonać mojego lekarza, że nie ma takiej potrzeby. Jestem w końcu okazem zdrowia, odżywiam się przyzwoicie i w ogóle nie ma opcji, żebym miała jakąś cukrzycę ciążową. Ale był twardy niestety:/ i czeka mnie teraz grzebanie w żyłach dwa razy pod rząd i monstrualne, nigdynieznikające siniaki na rękach (niestety należę do tych osób, które nie mają żyły). Dobrze, że chociaż lato się kończy i trzeba nosić długi rękaw, to ludzie nie będą na mnie dziwnie patrzeć.

sobota, 17 sierpnia 2013

Dzielna Lusia!!!

Dziś Lusia była bardzo dzielna i kochana i prawie wcale nie przeszkadzała mamie w graniu :))))). Prawie całe 6 godzin wytrzymałam bez bólu kręgosłupa i tracąc koncentrację tylko momentami i tylko w końcówkach sesji (kosztowne to było). Zaowocowało to trzecim miejscem w turnieju i dużym zastrzykiem wiary w swoje możliwości, której ostatnio, z powodu ciążowej niepełnosprawności umysłowej zaczęło mi brakować. Co prawda nie dostałam mojego wymarzonego pierwszego pucharka, a nagrodami za trzecie miejsce były dwie flaszki wódki ("idealna" nagroda w moim stanie!), ale cieszę się niewypowiedzianie, a pucharek sobie przyznam sama, o tutaj:


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

I co z tą wydajnością?

Podobno ciąża, oprócz wszystkich niedogodności, ma też jakieś pozytywne aspekty (hmmmm...).  Na przykład, podobno, u kobiety ciężarnej zwiększa się wydajność organizmu. I jest to całkiem zrozumiałe. Taki zamieszkały przez dwie osoby organizm narażony jest na duże obciążenia, a sam poród to prawdziwie maratoński wysiłek. Tylko dlaczego u siebie obserwuję dokładnie coś odwrotnego? Nagle (a jeszcze nie mam nawet dużego brzuszka) mam problemy z wejściem na piąte piętro,  a wieczór intensywnego wysiłku umysłowego (sic!) powoduje, że rano krew z nosa leci mi jak z kranu. A przecież dbam o to, żeby moja dieta dostarczała i mnie i małej wszystkiego co niezbędne i nie przestałam się ruszać. To wszystko muszą być jakieś bajki, a ta zwiększona wydajność wystarcza chyba tylko na obsługę maluszka.



Nie ma upałów, to może jednak trochę pobiegam?

http://www.biegamnatarchominie.pl/bieganie-w-ciazy/

środa, 7 sierpnia 2013

Wyprawka

   Trochę mnie dobiły te upały. Nie chce mi się nawet tyle ruszać rękoma, żeby coś wystukać na klawiaturze. Mam nadzieję, że niedługo się skończą. Dziś dzień zaczął się prawie przyjemnie, bez słońca i w temperaturze około 25 stopni, więc się wreszcie zebrałam i piszę. A piszę w związku z tym, że zaczęłam się zastanawiać (to bardzo dobry znak, udało się wyrwać mózg ze stanu bezczynności:) nad wyprawką dla Lusi.
   Jak rodziłam swoje pierwsze dziecko to wielka machina przemysłu niemowlęcego nawet nie zaczynała się rozkręcać. Zwykły podgrzewacz do butelek wydawał mi się zbędnym gadżetem (o laktatorze to chyba nawet nie słyszałam) i generalnie dawałam sobie świetnie radę bez całej masy rzeczy mających ułatwiać mamom życie. No ale czasy się zmieniły, ja się zrobiłam zdecydowanie bardziej leniwa i wygodnicka i na mojej liście rzeczy niezbędnych pojawia się, przynajmniej w głowie, coraz więcej dziwnych pierdół, których pewnie użyję tylko raz i wylądują na samym dnie szafy. Dlatego się zwracam do was, świeże mamy, z prośbą o podzielenie się doświadczeniem:). Które z dziecięcych gadżetów, które kupiłyście/dostałyście okazały się kompletnym niewypałem, a jakie rzeczy ze zwyczajowej wyprawki stały się niezbędne do życia?

piątek, 2 sierpnia 2013

Skąd się bierze instynkt macierzyński?

Spotkałam się wczoraj z zaniedbywaną ostatnio (przepraszam P.) przyjaciółką i pośród ogólnego radosnego szczebiotania, przeplatanego tym mniej radosnym a bardziej zmartwionym (bo czy ja teraz przypadkiem nie zacznę mówić tylko o pieluszkach i co będzie z moim doktoratem i jak ja znajdę czas na kawę, bieganie i dyskusje (a właściwie wysłuchiwanie pouczających monologów, bo w tych kwestiach specjalistką nie jestem;) o hermeneutyce?) padło z jej ust pytanie skąd się właściwie bierze instynkt macierzyński. Bo ona jak myśli o swojej przyszłości i planach i marzeniach, to nie ma tam miejsca dla małych, różowych wrzeszczących istotek, a raczej chciałaby napisać książkę. No i ja nie wiem. Wprawdzie też chciałabym napisać książkę (stwierdziłyśmy, że to jest zupełnie naturalna potrzeba i KAŻDY chce napisać książkę;)), ale od kiedy byłam małą dziewczynką marzę o gromadce biegających, wrzeszczących, różowych obsmarkańców. A, że jest to instynkt imo o podłożu tyleż biologicznym, co społecznym, a siebie uważam za istotę wyjątkowo aspołeczną, zaczynam się dziwić trochę, że u mnie występuje w tak intensywnej postaci. Pewnie jacyś ludzie, co mają mało dzieci napisali o tym całą masę książek. Już się biorę za przeszukiwanie sieci :). A wy co myślicie? Chciałyście zawsze? Przyszło z czasem?

A tak na marginesie, to na wyprzedaży w Smyku kupiłyśmy dziś z Lusią boską sukienkę (no dobra, Tatuś nam kupił:D, jak Tatuś kupi sukienkę, to nie ma bata;)). Taką naprawdę wizytową. Ciekawe gdzie ona ją będzie nosić :D.