środa, 20 listopada 2013

Nie taki diabeł straszny...

Przyznam się szczerze, że do tej pory zupełnie nie rozumiałam mam, które bez konieczności medycznej a jedynie ze strachu przed porodem decydują się na cesarkę. Perspektywa rozcinania brzucha wydawała mi się bardziej przerażająca, niż wszystkie bóle porodowe razem wzięte. Z resztą, naturalny poród jest dużo lepszy  Jak przy ostatniej wizycie Lusia w dalszym ciągu była ułożona miednicowo przeraziłam się na poważnie. Do tego pierwszy artykuł, który przeczytałam na ten temat (nie czytałam wcześniej nic, bardzo nie lubię takich medycznych tematów) miał tytuł w stylu "Cesarka to nie pójście na łatwiznę" i zawierał dość makabryczny opis bólu, upokorzenia i rozpaczy, że nie można zająć się od razu własnym dzieckiem. I więcej już nie miałam ochoty czytać.
    Obudziłam się w środę w nocy z potwornie bolącą miednicą i wrażeniem, że zaczęły mi odchodzić wody. Zadzwoniłam do szpitala, spokojnie wrzuciłam do spakowanej dzień wcześniej torby jeszcze kilka rzeczy, wzięłam prysznic i pojechałam, trochę niepewnie, bo bałam się, że to fałszywy alarm - dalej nic się już nie działo, nic się ze mnie nawet nie sączyło i nie miałam żadnych skurczów - a w czwartek chciałam jeszcze zagrać turniej (byłam siódma w długiej fali ;( ), w weekend miałam ligę (mieć), a z tymi szpitalami to jest tak, że jak raz złapią człowieka, to już nie wypuszczą. No ale niepokój o Lusię przeważył. Położyli mnie na sali do porodu w wodzie (akurat tego dnia połowa mojego miasta postanowiła urodzić), podłączyli do KTG, zbadali i stwierdzili, że nie wygląda jakby coś się działo, ale na wszelki wypadek powinnam zostać na obserwacji. Wszystko wskazywało na to, że zaczął się realizować mój czarny scenariusz. Kazali się przespać, albo coś i czekać, na następnego lekarza, który miał przyjść o ósmej (była chyba piąta godzina). Poczekałam grzecznie, przyszedł następny lekarz i powiedział prawie to samo dodając jeszcze, że właściwie to ten poród i tak wisi na włosku. Zrobili mi USG, sprawdzili poziom wód, powiedzieli, że chyba jest ok i kazali się przespać albo coś, bo muszą się zastanowić co ze mną zrobić. Kiedy tak robiłam "albo coś" szóstą godzinę, próbując nie zwracać uwagi na ludzi, którzy cały czas wchodzą do tej sali i też nie zwracają na mnie uwagi i będąc od czasu do czasu podłączoną do KTG, naprawdę odeszły mi wody. Potem jeszcze tylko dwie godziny wbijania palców w poręcz łóżka i zagryzaniu zębów przy skurczach, które się zaczęły zupełnie nagle i od razu były bardzo częste i bardzo bolesne (cały czas leżałam w tej przypadkowej sali i cały czas ktoś się tam kręcił) i zawieźli mnie na salę operacyjną. I tutaj przekonałam się, że wbijanie igły w kręgosłup nie boli ani trochę (pozdrawiam najfajniejszego anestezjologa na świecie), czucie jak ci grzebią w brzuchu (podczas operacji wszystko się czuje!) jest całkiem śmieszne, a widok oblepionego mazią płodową maleństwa, które zaczyna cię lizać po policzku powoduje taką samą euforię niezależnie od tego, czy akurat można ruszać nogami, czy nie.
   12 następnych godzin było trudne. Na szczęście przynieśli mi Lusię i położyli obok, więc spędziłam je na dość komicznych próbach przystawienia jej do piersi (od czasu do czasu przychodziła położna i próbowała pomagać) leżąc na plecach, nie mogąc podnieść głowy, przekręcić się nawet odrobinę, ani położyć jej na brzuchu. Ale potem już było z górki. Wprawdzie, z powodów o których pisałam wyżej, nie było wolnych pojedynczych sal i leżałam jeszcze z dwiema dziewczynami i dwoma maluszkami z których jeden płakał prawie bez przerwy, ze szczególnym upodobaniem do pór nocnych, ale czułam się zaopiekowana. Lusia była ze mną cały czas, a położne przychodziły co chwila i robiły przy niej wszystko, co akurat było trzeba. Dość szybko z resztą mogłam już wszystko robić sama, chociaż wstawanie i kładzenie się do łóżka stanowiło pewien problem.
   Wróciłam do domu i chociaż trochę boję się przeforsowywać, nie płaczę z bólu, jak to sobie wyobrażałam będąc jeszcze w ciąży:). Czuję się zaskakująco dobrze i śmieję się trochę z mojej przedporodowej paniki. Jakby któraś z was jeszcze miała podobne do moich obawy, w tę niestandardową stronę, to mogę pocieszyć, że cesarka wcale nie musi być straszna. Chociaż to pewnie bardzo indywidualna sprawa.

11 komentarzy:

  1. Najważniejsze, że Lusia jest już z Tobą! Cesarka, czy poród naturalny.. czy to ważne, liczy się efekt, czyli zdrowe maleństwo na świecie. Ja póki co liczę, że u mnie wszystko odbędzie się naturalnie - za pierwszym razem nie było tak źle, więc po prostu mam nadzieję, że znów uda mi się przez to przejść bez wielkich problemów.. Ale tak naprawdę to nie da się tego zaplanować. zobaczymy co też los przyniesie :) Odpoczywajcie dziewczyny:))) Przesyłam dużo uścisków dla Ciebie i małej kruszynki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej jaki pozytywny post porodowy ;) Ja podobnie jak Ty nie rozumiałam jak można płacić za cesarkę, byłam przekonana że chcę rodzić normalnie..nie wiem jak ze mną będzie ale to wbijanie igły w kręgosłup też mnie przeraża i to nieczucie...
    Ciesze się, że masz takie pozytywne doświadczenia. Dużo zdrówka Wam życzę :)

    http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz ja już nie raz się przekonałam, że ludzie mają różne tendencje do opowiadania różnych wydarzeń często bardzo nasilone emocjonalnie. Nie słucham o porodach o tym jak umierały jaka to rzeź - bo to chyba ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba. Nastawiam się do tego tak, że to ma w czasie jakiś początek i koniec i niezależnie od tego czy będzie poród naturalny czy cesarka to zarówno ból jak i moja wizyta w szpitalu przejdą kiedyś do wspomnień i to mi dodaje siły :). Życzę szybkiego powrotu do sprawności i mało problemowej małej Lusi :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podzielam - moje cesarka tez była ok i mimo pierwszych ciężkich 2dni zadziwiająco szybko doszłam do siebie :) Ale jednak wolę rodzić naturalnie i miesiąc temu na moim blogu napisałam nawet podsumowanie i porównanie obu porodów - SN i CC.

    OdpowiedzUsuń
  5. cesarka nie jest zła - mi pomogły bardzo środki przeciwbólowe, które po niej dają, mogłam się normalnie ruszać. choć wstawanie to był problem jakiś czas ;) najważniejsze, że cel osiągnięty i dzieci są z nami :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też miałam cesarkę i uważam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo jak powiedziała mi jedna położna, poród naturalny to niesamowite przeżycie, ale również boli i powoduję "rozklapichę", a cesarka boli i dłużej dochodzi się do siebie, ale poza blizną nie ma się po niej innych pamiątek :D

    Pozdrawiamy, obserwujemy i zapraszamy do nas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też was podglądam:). Zwłaszcza, że Zosia to moja imienniczka. Dużo się zrobiło Zoś teraz. Ja miałam jeszcze tego pecha, że to było bardzo rzadkie imię:)

      Usuń
  7. ja rodzilam naturalnie a od bardzo dawna lekar straszyl mnie cesarka bo mowil ze za szczupla jestem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja miałam dwie cesarki, przyczym w pierwszej doszłam do 10cm rozwarcia, a w drugiej do 5cm. ;) Przeżyłam. Zresztą w ogole zdeterminowana byłam, bo chodzic zaczełam po 12h i od razu zaczelam odciagac mleko (przy pierwszym porodzie) i o dziwo sciagnelam, całe 5ml :D ;)
    Drugi poród to był już lajt.
    Takze brawo za szybkie dojscie do siebie i pozytywne nastawienie! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie musiałam ściągać, bo mała prawie od razu zaczęła pić:). Ale brodawki to tak mi zgryzła, że do tej pory każde każde karmienie zaczynam głośnym piskiem, nawet jak je wcześniej przygotuję:).

      Usuń